Narzeczona z Brazylii. Линн Грэхем

Читать онлайн.
Название Narzeczona z Brazylii
Автор произведения Линн Грэхем
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Światowe życie extra
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4318-6



Скачать книгу

wykluczyć. Ale wierzę, że zachowasz się w stosunku do mojej wnuczki jak należy, nawet jeśli zdecydujecie się na rozstanie. A więc co masz do stracenia?

      – Widzę, że wszystko przewidziałeś – zauważył Max nieodgadnionym tonem.

      – A ty nie odmówiłeś – triumfował Andrew.

      – Zakładasz, że Tia będzie chciała mnie poślubić. Tak bardzo jesteś tego pewien?

      – Max, romansujesz z kobietami, od kiedy skończyłeś czternaście lat.

      – Nie mam szczególnie romantycznej natury – skrzywił się. – Nie zamierzam jej okłamywać. Przemyślę to. Nic więcej nie mogę ci obiecać.

      – Czas biegnie – przypomniał mu Andrew ze smutkiem w głosie. – Rozmawiałem z matką przełożoną, poinformowałem o mojej chorobie i uprzedziłem, że przylecisz do Brazylii odebrać Tię i przywieźć ją do domu. Ta kobieta okazała się prawdziwym detektywem. Wypytywała mnie o mnóstwo rzeczy. O ciebie też.

      – Nie wątpię – mruknął Max, pocierając skroń. Czuł, jak żelazna obręcz zaciska się coraz mocniej na jego głowie. Migreny prześladowały go jeszcze w dzieciństwie i czuł, że właśnie nadchodzi kolejny atak.

      – Tia może się okazać miłością twojego życia – zachęcał Andrew niezmordowany. – Nie bądź takim pesymistą.

      Max pożegnał się i wyszedł, powiadamiając pielęgniarkę, że zostawia pacjenta samego. Wchodząc po szerokich schodach wielkiego domu nie przestawał się zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszał. Miłość? Tylko Andrew, któremu dane było szczęśliwe małżeństwo ze wspaniałą żoną, która niestety zmarła na krótko przed pojawieniem się Maxa w tym domu, mógł z taką ufnością i wiarą mówić o miłości.

      Max nigdy jej nie doświadczył. Jego rodzice go nie kochali, a ciotka Carina, była gospodyni Andrew, która zapewniła mu dach nad głową, gdy tego potrzebował, także go nie kochała. Nie była zbyt sentymentalną kobietą. Wypełniła powinność wobec syna zmarłej siostry, nic więcej. Ale Max nie winił jej za ten chłód. Jeśli on radził sobie z trudem ze wspomnieniami z dzieciństwa do tego stopnia, że nigdy z nikim o tym nie rozmawiał i nienawidził nawet o tym myśleć, o ile trudniejsze musiało to być dla siostry jego matki. Jak mogła czuć do niego cokolwiek? Nic przecież nie mogło zmienić faktu, że był synem swojego ojca.

      Max miał powody, by nie wierzyć w miłość, bo wiedział, jakie szkody może wyrządzić. Zakochał się po raz pierwszy, gdy był jeszcze bardzo młody, ale został bezlitośnie wykorzystany. Zrozumiał więc szybko, jak krzywdząca może się okazać miłość do niewłaściwej osoby.

      Nie szukał więc miłości w swoim życiu. Choć nie wykluczał, że któregoś dnia może go dopaść, gdy nie będzie wystarczająco ostrożny. Ale jak dotąd tak się nie stało. Jego serce było puste, a kobiety zmieniały się jedna za drugą, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień. Nie marzył o nich ani nie tęsknił za nimi.

      Żona jednak była czymś zupełnie innym i na samą myśl oblewał go zimny pot. Żona byłaby obok niego przez cały czas, nieodłącznie, zależna i oczekująca wsparcia. Oczywiście, mógł powiedzieć „nie”, nieprawdaż?

      Niestety, Max kierował się w życiu dwoma niewzruszonymi zasadami. Jedną z nich była lojalność, a drugą ambicja. Andrew przedstawił mu ofertę, która odpowiadała im obu. Był dla niego jak ojciec. Wszystko mu zawdzięczał, od kosztownej edukacji, po wartościowe doświadczenie, które pozwoliło mu rozwinąć skrzydła w biznesie. Nawet jeśli jego szczodrość nie okazała się tak całkiem bezinteresowna, nie zmieniało to faktu, że bez niego Max nic by nie osiągnął. Jak więc mógł odmówić wsparcia i pomocy jedynej wnuczce swojego dobroczyńcy?

      A w dodatku Andrew wypowiedział to magiczne słowo: rodzina. Max, poślubiając Tię, stałby się jego rodziną. To brzmiało tajemniczo i pociągająco, ale jednocześnie niosło dziwny niepokój. Zawsze był sam. Jego przeszłość, której nie mógł zapomnieć, izolowała go skutecznie od innych. Już w ekskluzywnej szkole zrozumiał, że musi utrzymać swoje dzieciństwo w tajemnicy, by się nad nim nie litowano. Nigdy nie miał prawdziwej rodziny, a to, co powiedział Andrew, wstrząsnęło nim mocniej, niż się spodziewał.

      Max jeszcze nigdy w swoim życiu nie widział takiej ulewy. Droga zamieniła się w niebezpieczne bagno, w którym jego wynajęty samochód z napędem na cztery koła mógł utknąć w każdej chwili. Była to jednak jedyna możliwość, by dotrzeć z Belém do klasztoru Świętej Cecylii. Gdy wreszcie dojechali na miejsce, nie zobaczył kamiennych murów i strzelistych wież, jak tego oczekiwał. Blaszane przyczepy i namioty bardziej przywodziły na myśl obóz dla uchodźców. Jego kierowca coś mówił, pewnie chcąc mu wytłumaczyć, co właśnie widzą, ale rozumiał ledwie jedno słowo na dziesięć, bo choć mówił płynnie w kilku językach, to portugalski akurat znał słabo.

      – Estamos aqui! Jesteśmy na miejscu – oznajmił szofer z dumą. Max był śmiertelnie zmęczony po wielogodzinnej podróży. Miał jednak nadzieję, że matka przełożona powita go smacznym posiłkiem i będzie mógł wziąć gorącą kąpiel. Choć przede wszystkim z niecierpliwością oczekiwał, aż wreszcie pozna Konstancję Grayson i będzie się mógł przekonać, czy ostatnie życzenie Andrew ma szansę się spełnić.

      Nieświadoma przyjazdu Maxa Tia, owinięta w plastikowe ponczo przeciwdeszczowe, karmiła małego pieska czekającego na nią cierpliwie przy wejściu do kaplicy.

      – Teddy – wyszeptała z poczuciem winy, rozglądając się niepewnie dookoła i sprawdzając, czy nikt jej nie przyuważył, zanim podała psu małe kąski.

      Zwierzęta były zabronione w klasztorze. Tam, gdzie nie starczało pożywienia dla ludzi, dzielenie się nim ze zwierzętami nie było przyjęte. Tia powtarzała sobie, że dzieli się z psem swoją porcją i nikomu nic nie odbiera, ale i tak czuła się winna. Wstydziła się, że przekupiła Benta, starszego mężczyznę, który pilnował bramy, by nie naprawiał dziury w ogrodzeniu, którą jej mały przyjaciel dostawał się do środka. Skłamała też, gdy matka przełożona spytała ją o psa, którego już raz przegoniła z klasztoru. Oszukiwała też za każdym razem, gdy ukrywała pożywienie, by je oddać psu zamiast głodującym.

      Ale kochała to małe zwierzę. Był jednym żyjącym stworzeniem, które uważała za własne. Wystarczyło, by zobaczyła, jak merda ogonkiem na jej widok, aby poczuć się lepiej i uśmiechnąć z nadzieją. Co się z nim teraz stanie, gdy miała jechać do Anglii? Ale czy to w ogóle było możliwe? Po przeszło dwudziestu latach w klasztorze nie była w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby mieszkać gdzie indziej.

      Dlaczego nagle dziadek się nią zainteresował, podczas gdy ignorował jej istnienie przez te wszystkie lata? Właśnie teraz kogoś po nią wysłał. Matka przełożona twierdziła, że nie pojawił się ze względu na złą pogodę, ale Tia nie była przekonana. Przyzwyczaiła się już do złamanych obietnic i marzeń, które nigdy nie miały się spełnić. Ile już razy ojciec podczas odwiedzin sugerował, że mogłaby opuścić klasztor i pracować razem z nim? Tylko że to nigdy się nie stało. A ponad dwa lata temu odwiedził ją po raz ostatni i oświadczył, że nadszedł czas, by stała się samowystarczalna, bo nie będzie już mógł dłużej łożyć na jej utrzymanie. Gdy zaproponował, żeby została zakonnicą, spytała, czy nie mogłaby wyjechać razem z nim i wspierać go, ale odpowiedział jej bez ogródek, że młoda atrakcyjna dziewczyna zawadzałaby mu tylko w pracy, a dbanie o jej bezpieczeństwo przysporzyłoby mu niepotrzebnych zmartwień.

      Po jego śmierci prawnik przekazał jej, że nie odziedziczyła żadnych pieniędzy. Paul Grayson pozostawił wszystko co miał swojej misji. Tia nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona, że nie wymienił jej w testamencie.