Ludzie przeciw technologii. Jak internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić). Jamie Bartlett

Читать онлайн.
Название Ludzie przeciw technologii. Jak internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić)
Автор произведения Jamie Bartlett
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-810-2



Скачать книгу

lik jest zabezpieczony znakiem wodnym

      Tytuł oryginału:

      The People vs Tech: How the Internet is Killing Democracy

      (and How We Save It)

      Copyright © Jamie Bartlett 2018

      Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Translation copyright © 2018, by Krzysztof Umiński

      (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

      Projekt okładki: Tomasz Majewski

      Zdjęcie autora: © Pelle Sjoden

      Redakcja: Kacper Kaczmarczyk / Słowne Babki

      Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Lidia Ścibek / Słowne Babki

      ISBN: 978-83-8110-810-2

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.postfactum.com.pl

      www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      E-wydanie 2019

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Wprowadzenie

      W najbliższych latach albo technologia zniszczy znane nam formy demokracji i ładu społecznego, albo też władze polityczne okiełznają cyfrowy świat. Dziś coraz wyraźniej widzimy, że technologia zwycięża, druzgocząc osłabionego przeciwnika. Niniejsza książka tłumaczy, dlaczego tak się dzieje i w jaki sposób wciąż możemy odwrócić bieg wydarzeń.

      Przez „technologię” nie rozumiem, rzecz jasna, ogółu technologii. Słowo to (podobnie jak „demokracja”) powstało ze złożenia dwóch greckich wyrazów – techne oznaczającego „umiejętność”, oraz logos oznaczającego „rozum” – a co za tym idzie obejmuje swym znaczeniem prawie cały nowoczesny świat1. Nie mówię więc o tokarce, krośnie mechanicznym, samochodzie, aparacie do rezonansu magnetycznego czy o myśliwcu F16. Ściśle rzecz biorąc, interesują mnie technologie cyfrowe kojarzone z Doliną Krzemową – platformy mediów społecznościowych, big data, technologie mobilne i sztuczna inteligencja – które coraz potężniej oddziałują na życie gospodarcze, polityczne i społeczne.

      Nie ulega wątpliwości, że dzięki tym technologiom jesteśmy w ogólności lepiej zorientowani, zamożniejsi i poniekąd szczęśliwsi. W końcu technologia zwykle poszerza ludzkie możliwości, otwiera nowe horyzonty, podnosi wydajność. Nie znaczy to jednak koniecznie, że jest dobra dla demokracji. W zamian za niewątpliwe korzyści z postępu technologicznego oraz za większą wolność osobistą pozwoliliśmy, by erozji uległo wiele kluczowych składników sprawnego systemu politycznego, takich jak: kontrola, suwerenność parlamentarna, równość ekonomiczna, społeczeństwo obywatelskie i świadoma postawa obywatelska. A przecież rewolucja technologiczna dopiero się zaczyna. Jak pokażę, w najbliższych latach dokona się dalszy radykalny postęp w dziedzinie technologii cyfrowych. Jeśli utrzyma się aktualna tendencja, to w ciągu jednego lub dwóch pokoleń sprzeczności między techniką a demokracją zostaną zniesione.

      Przypadek demokracji jest osobliwy: choć niemal każdy uważa ją za wartość, to nie sposób uzgodnić jej wspólną definicję. Politolog Bernard Crick stwierdził swego czasu, że prawdziwy sens tego słowa „przechowuje się gdzieś w niebie”. Ogólnie rzecz biorąc, demokracja to z jednej strony zasada, która mówi nam, jak zarządzać zbiorowością, z drugiej zaś zestaw instytucji, dzięki którym władzę ustanawia się głosem ludu. Szczegóły jej działania różnią się w zależności od miejsca i czasu, lecz jej najsprawniejszą i najpopularniejszą wersją jest bez dwóch zdań  n o w o c z e s n a   l i b e r a l n a   d e m o k r a c j a   p r z e d s t a w i c i e l s k a.  Od tej pory ilekroć piszę „demokracja”, mam na myśli ten właśnie model (a przyglądam się wyłącznie dojrzałym demokracjom Zachodu; rozszerzenie tej perspektywy wyznaczyłoby zupełnie inny temat). Demokracja w tej postaci zwykle polega na tym, że lud wybiera swoich przedstawicieli, by decydowali w jego imieniu, oraz że istnieje szereg powiązanych instytucji, dzięki którym całość działa. Do instytucji tych zalicza się regularne wybory, zdrowe społeczeństwo obywatelskie, rozmaite swobody osobiste, dobrze zorganizowane partie polityczne, skuteczną biurokrację oraz wolne i czujne media. Nawet to nie wystarczy – demokracje potrzebują oddanych obywateli, którzy wierzą w ogólniejsze ideały demokratyczne, takie jak dystrybucja władzy, prawa obywatelskie, kompromis i rzetelna debata. Wszystkie stabilne demokracje łączą w sobie niemal każdy z tych elementów.

      Nie jest to kolejna rozdęta do rozmiarów książki skarga na pazernych kapitalistów poprzebieranych za fajnych chłopaków z kompami ani też umoralniająca powiastka o zachłanności międzynarodowych koncernów. Przez lata demokracja rozprawiła się z niejednym rekinem biznesu. Jakkolwiek istnieje niewątpliwa sprzeczność pomiędzy minimalizacją podatków a głoszeniem, że wzmacnia się społeczeństwo, to taka postawa niekoniecznie świadczy o hipokryzji. Co więcej, na pierwszy rzut oka technologia jest dla demokracji dobrodziejstwem. Bez wątpienia ulepsza i poszerza sferę ludzkiej wolności, a do tego zapewnia dostęp do nowych informacji i idei. Daje głos grupom, które wcześniej były niesłyszane, a także dostarcza nowych sposobów gromadzenia wiedzy i samoorganizacji. To również są elementy zdrowego społeczeństwa demokratycznego.

      Niemniej na głębszym poziomie te dwa wielkie systemy – technologia i demokracja – pozostają w ostrym konflikcie. Każdy z nich jest wytworem całkowicie odmiennej epoki, każdy działa wedle innych reguł i zasad. Demokratyczna machina powstała w dobie państwa narodowego, hierarchii, autorytetów i uprzemysłowionej gospodarki. Zasadnicze cechy technologii cyfrowej pasują do tego modelu jak pięść do nosa: jest ona ageograficzna, zdecentralizowana, opiera się na danych, podlega efektowi sieciowemu i gwałtownym wzrostom. Mówiąc najprościej: demokracji nie stworzono z myślą o czymś takim. Trudno kogokolwiek o to obwiniać, nawet Marka Zuckerberga.

      Nawiasem mówiąc, nie jestem w tych poglądach szczególnie osamotniony. Wielu pionierów cyfrowego świata również dostrzegało rozdźwięk pomiędzy „cyberprzestrzenią”, jak ją nazywali, a światem fizycznym. To napięcie świetnie oddaje cytowana po wielekroć Deklaracja niepodległości cyberprzestrzeni napisana przez Johna Perry’ego Barlowa: „Rządy czerpią swoją sprawiedliwą władzę ze zgody rządzonych. Wy nie prosiliście nas o zgodę ani jej nie otrzymaliście. Nie zapraszaliśmy was. Nie znacie nas ani naszego świata (…). Wasze