Название | Piąta ofiara |
---|---|
Автор произведения | J.D. Barker |
Жанр | Современные детективы |
Серия | Sam Porter |
Издательство | Современные детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381430517 |
Tytuł oryginału: The Fifth to Die
Redakcja: Anna Brzezińska
Projekt okładki: Kav Studio Pola Rusiłowicz
Ilustracja na okładce: Lukas Gojda / Shutterstock
Korekta: Beata Wójcik, Słowne babki
Copyright © 2018 by J.D. Barker. All rights reserved.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2019
Copyright © for the Polish translation by Agata Ostrowska, 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN: 9788381430517
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.
ul. Wspólna 35 lok. 5, 00-519 Warszawa www.czarnaowca.pl
Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]
Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]
Sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dla ojca
1
Ciemność.
Ogarnęła go, głęboka i gęsta, pochłonęła światło i zostawiła za sobą tylko atramentowoczarną pustkę. Mgła dławiła jego myśli – słowa próbowały się łączyć, utworzyć sensowne, spójne zdanie, ale w chwili, gdy zdawały się już bliskie osiągnięcia celu, przepadały w mroku, zastępowało je nasilające się poczucie strachu, wrażenie ciężkości – a ciało zapadało się w mętną toń.
Mokry zapach.
Pleśń.
Wilgoć.
Porter chciał otworzyć oczy.
Musiał otworzyć oczy.
One jednak się broniły, trzymały się mocno.
Głowa pękała mu z bólu.
Dokuczliwe pulsowanie za prawym uchem, a także w skroni.
– Staraj się nie ruszać, Sam. Nie chcę, żeby zrobiło ci się niedobrze.
Głos dobiegał z oddali, stłumiony, ale dobrze znany.
Porter leżał.
Zimna stal pod opuszkami palców.
Wtedy przypomniał sobie zastrzyk. Igła w szyi, szybkie ukłucie, zimny płyn przedzierający się przez skórę do mięśni, a potem…
Porter zmusił się do otwarcia oczu, choć ciężkie powieki nie chciały ustąpić. Suchość, pieczenie.
Próbował potrzeć oczy, wyciągnął prawą dłoń, ale coś szarpnęło ją z powrotem do tyłu: to naprężył się łańcuch na jego nadgarstku.
Zachłysnął się powietrzem, ale wytężył siły i usiadł. Przy zmianie pozycji zakręciło mu się w głowie. Mało brakowało, a natychmiast upadłby z powrotem na plecy.
– Hej, Sam, nie szalej. Działanie etorfiny powinno wkrótce ustąpić, skoro już odzyskałeś przytomność. Poczekaj minutkę czy dwie.
Zapaliło się światło, jasny halogen skierowany wprost na jego twarz. Porter się skrzywił, ale nie zamierzał odwracać oczu, uparcie wbijał wzrok w mężczyznę stojącego obok źródła światła – ciemny, niewyraźny kształt.
– Bishop? – Porter ledwie rozpoznał własny głos, chrapliwy jak szuranie po żwirze.
– Co słychać, Sam? – Cień zrobił krok w prawo, odwrócił pusty dwudziestolitrowy kubeł po farbie do góry dnem i usiadł.
– Przestań mi świecić po oczach, do jasnej cholery.
Porter szarpnął za łańcuch przymocowany do nadgarstka. Drugi koniec kajdanek zagrzechotał na jakiejś grubej rurze – wodociągowej, a może od gazu.
– Co to ma, kurwa, być?
Anson Bishop sięgnął do lampy i przekręcił ją nieco w lewo. Jarzeniówka umocowana na jakimś stojaku. Światło padło na mur z pustaków z bojlerem w przeciwległym kącie oraz starymi pralką i suszarką ustawionymi pod ścianą.
– Lepiej?
Porter znowu szarpnął łańcuchem.
Bishop uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami.
Kiedy Porter widział go ostatni raz, Bishop miał ciemnobrązowe, bardzo krótko obcięte włosy. Teraz były jaśniejsze i dłuższe, rozczochrane. Twarz pokrywał mu trzy-, czterodniowy zarost. Swobodny, acz elegancki strój został zastąpiony przez dżinsy i ciemnoszarą bluzę z kapturem.
– Wyglądasz dość podle – stwierdził Porter.
– Ciężkie czasy.
Nie mógł jednak zmienić swoich oczu, czającego się za nimi chłodu.
Jego oczy pozostały takie same.
Bishop wyciągnął z tylnej kieszeni łyżeczkę do jedzenia grejpfrutów i zaczął z roztargnieniem obracać ją w dłoni. Ząbkowana krawędź błyskała w świetle.
Porter postanowił zignorować łyżeczkę. Spojrzał w dół i postukał palcem wskazującym w metalową powierzchnię, na której siedział.
– To taki sam wózek, do jakiego przykułeś Emory?
– Mniej więcej.
– Nie miałeś jakiegoś łóżka polowego?
– Mniej wytrzymałe.
Spod wózka wyciekała kałuża ciemnoczerwonego płynu, rozległa plama na brudnej, betonowej posadzce. Porter wolał o nią nie pytać. Kiedy dotknął spodu metalowych noszy, poczuł na palcach coś lepkiego. O to też nie zapytał. Na ścianie po jego lewej stronie wisiało kilka półek pełnych rozmaitych przyborów malarskich: puszek, pędzli, folii ochronnej. Sufit zbudowano z drewnianych desek o szerokości mniej więcej piętnastu centymetrów, rozmieszczonych co niecałe pół metra. Przestrzeń między deskami wypełniały odsłonięte kable, rury kanalizacyjne i przewody wentylacyjne.
– To piwnica w domu mieszkalnym. Niedużym i raczej starym. Ta rura nad twoją głową jest pokryta azbestem, więc nie radziłbym jej obgryzać. Domyślam się, że budynek jest opuszczony, bo podłączyłeś sobie tę lampkę do przedłużacza, a kabel idzie na górę do… Hm, jakiegoś akumulatora? Na pewno nie masz tam generatora, byłoby słychać. Nie skorzystałeś z gniazdek w ścianie, więc pewnie nie ma tu prądu. Poza tym jest zimno jak w psiarni. Para leci mi z ust, czyli nie ma też ogrzewania. To znowu świadczy o tym, że dom jest opuszczony. Nikt by nie ryzykował, że zamarzną mu rury.
Bishopowi wyraźnie sprawiło to przyjemność, na jego ustach igrał wątły uśmieszek.
Porter kontynuował.
– Budynek jest raczej wąski, więc to pewnie jeden z tych tradycyjnych domów typu shotgun. Biorąc pod uwagę, że raczej nie wybrałeś modnej dzielnicy ze Starbucksami, gdzie mieszkańcy mają dostęp do internetu i zwykle od razu zgłaszają policji, że zauważyli ściganego przestępcę, zakładam, że wolałeś się trzymać zachodniej części miasta. Może to na przykład Wood Street. Dużo tam pustych domów.
Wolną ręką Porter sięgnął pod płaszcz na piersi po broń, ale znalazł tylko pustą kaburę. Komórki też nie było.
– Gliniarz