Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Читать онлайн.
Название Kryminał
Автор произведения Zygmunt Zeydler-Zborowski
Жанр Исторические приключения
Серия Kryminał
Издательство Исторические приключения
Год выпуска 0
isbn 9788375652277



Скачать книгу

/>

      Zygmunt Zeydler-Zborowski

      Kabała

      Redakcja Ewelina Stryjecka-Doliwa

      Projekt okładki Mikołaj Jastrzębski

      Skład komputerowy i korekta Maria Baranowska

      Konwersja do wersji elektronicznej Mikołaj Jastrzębski

      Edycję opracowano na podstawie maszynopisu autorskiego

      © Copyright by Zofia Bimali Zborowska

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW

      ISBN 978-83-7565-227-7

      Wydawnictwo LTW

      ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny

      05-092 Łomianki

      tel./faks (022) 751-25-18

      www.ltw.com.pl

      e-mail: [email protected]

      Spis treści

      Okładka

      Strona redakcyjna

      ROZDZIAŁ I

      ROZDZIAŁ II

      ROZDZIAŁ III

      ROZDZIAŁ IV

      ROZDZIAŁ V

      ROZDZIAŁ VI

      ROZDZIAŁ VII

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      ROZDZIAŁ I

      Pani Ewelina zmarszczyła brwi i w skupieniu wpat-rywała się w rozłożone na okrągłym stoliku karty. Na jej pociągłej, o mocno zarysowanym profilu, twarzy pojawił się wyraz głębokiej troski. Siedząca obok dziewczyna przyglądała jej się rozbawiona.

      – No… i jakaż czeka mnie przyszłość?

      Starsza pani pokręciła głową. Była najwyraźniej ogromnie zafrasowana.

      – Niedobra karta, moje dziecko, bardzo niedobra. Musisz na siebie uważać.

      – Na co mam uważać?

      – Nie wiem. W ogóle musisz być ostrożna. Wokół ciebie jest jakaś niekorzystna aura. W najbliższym czasie może cię czekać zła passa. Widzę przy tobie mężczyznę, bruneta. Być może, że w związku z nim będziesz miała jakieś kłopoty.

      Śmiech dziewczyny rozbił ten nieco mistyczny nastrój.

      – Brunet wieczorową porą – powiedziała wesoło. – I ciocia naprawdę wierzy w te wszystkie bujdy?

      Spojrzenie szarych, głęboko osadzonych oczu było poważne. Pani Ewelina nie podjęła lekkiego, żartobliwego tonu. Chwilę milczała, a następnie zgarnęła karty, ułożyła je starannie w drewnianym, rzeźbionym pudełku. Odezwała się spokojnym, łagodnym głosem, mającym przyjemny, miękki tembr:

      – Wiele razy już rozmawialiśmy na te tematy i nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać cię o tych sprawach, w które ja wierzę. To zresztą są rzeczy bardzo skomplikowane, nie takie proste. Najłatwiejsza oczywiście jest negacja, ale negacja nig-dy nie prowadzi do poznania jakiegoś zagadnienia. Stawianie, jak to się mówi popularnie, kabały łączy się ściśle z pewnym fluidem, emanowanym przez wróżącego z kart. Fluid ten posiada niewątpliwie większą siłę, jeżeli ten, któremu się wróży, stara się nawiązać kontakt psychiczny. Jeżeli natomiast ktoś przyjmuje stanowisko bezwzględnej negacji, jeżeli drwi, wyśmiewa się, to oczywiście sytuacja jest o wiele trudniejsza. Bardzo mało wiemy o sprawach wiążących się z tak zwaną „wiedzą tajemną”. Astrologia, na przykład, uważana jest obecnie za zwykłą szarlatanerię, a przecież nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że układy gwiezdne nie mają wpływu na nasze losy. Do niedawna telepatia była ośmieszana i uważana za coś bezsensownego, a obecnie uczeni prowadzą bardzo poważne badania nad telepatią. Widzisz, moje dziecko, nasz świat poszedł w kierunku cywilizacji technicznej: radio, telewizja, rakiety, podróże w kosmos, wreszcie lodówki, odkurzacze, telefony, komputery. Wszystko to oddala ludzi od życia duchowego. Ignorujemy całkowicie te siły i te możliwości, które są w nas i które nie wymagają żadnych śrubek, żadnych skomplikowanych mechanizmów, żadnych wyrzutni rakietowych. Jeszcze na Dalekim Wschodzie można spotkać ludzi, którzy posiedli nieznaną nam wiedzę o możliwościach naszej psychiki, Indie, Tybet…

      – Może ciocia ma rację, ale ja zupełnie się nie nadaję do życia kontemplacji.

      – Tyle razy prosiłam cię, moje dziecko, żebyś mi nie mówiła „ciociu”. Po pierwsze: prawdę mówiąc, nie jestem żadną twoją ciocią, a po drugie: to mnie postarza – pani Ewelina ruchem pełnym kokieterii przesunęła dłonią po starannie ułożonej fryzurze.

      Dziewczyna uśmiechnęła się.

      – Trudno mi się przyzwyczaić. Od małego dziecka mówiłam do cioci „ciociu”.

      – Ale teraz nie jesteś już małym dzieckiem i dos-konale możesz mi mówić po imieniu, po prostu Ewelino. Zrób mi tę przyjemność.

      – Dobrze, Ewelino. Jeżeli ci na tym zależy.

      – O, widzisz, jak to ładnie zabrzmiało. Od razu czuję się odmłodzona. A wiesz, przynieś ten francuski koniak. Wypijemy bruderszaft.

      Po chwili pojawiła się na stoliku płaska butelka i dwa kieliszki. Pani Ewelina oszczędnie nalała koniak.

      – Lubię martineau. Jest stosunkowo łagodny. Chociaż i ten armeński ararat dosyć mi smakuje. Gdybyś zobaczyła gdzieś w Warszawie, to przywieź parę butelek. Dobrze mieć maleńki zapas. A więc pijemy bruderszaft i pamiętaj, że od tej chwili nie ma tu żadnej cioci. Ewelina, tylko i wyłącznie Ewelina. Twoje zdrowie, Loluniu. Mam nadzieję, że tym razem karty nie powiedziały prawdy.

      Bez pukania weszła tęga, przysadzista kobieta. Płaska twarz, wydatne kości policzkowe oraz lekko skośne oczy przywodziły na myśl stepy dalekiej Mongolii.

      – Przyszedł jakiś pan. Mówi, że jest pani siostrzeńcem.

      – Edmund? – brwi pani Eweliny podniosły się w wyrazie szczerego zdumienia. Zawahała się przez ułamek sekundy. – No, dobrze. Przyprowadź do mnie tego „pana”. Moja Loluniu, bardzo cię przepraszam, ale może będzie lepiej, jeżeli zostawisz nas samych.

      Dziewczyna poderwała się skwapliwie.

      – Oczywiście, ciociu… Przepraszam. Chciałam powiedzieć: oczywiście, Ewelino. Już mnie nie ma – pośpiesznie wybiegła z pokoju.

      Rozległo się ostrożne pukanie do drzwi.

      – Proszę.

      Wszedł wysoki, przystojny blondyn, o mocno już przerzedzonej czuprynie. Mógł mieć trzydzieści parę lat, ale robił wrażenie starszego. Na bladej, pokrytej przedwczesnymi zmarszczkami twarzy widać było ślady niezbyt cnotliwego życia. Niebieskie, wyblakłe oczy rzucały niespokojne spojrzenia.

      – Dzień dobry, kochana cioteczko – powiedział ze sztuczną swobodą i miał zamiar zabrać się do obcałowywania rodzonej siostry swojej matki.

      Pani Ewelina gwałtownie cofnęła głowę i wyciąg-nęła ręce w obronnym odruchu.

      – Zechciej mi oszczędzić tych twoich czułości.

      Zrobił zdziwioną minę.

      – Co się stało? Czyżby cioteczka była niechętnie do mnie usposobiona?

      – A jak ci się zdaje? Ale skoro już do