Название | Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty |
---|---|
Автор произведения | Jack Campbell |
Жанр | Историческая фантастика |
Серия | Przestrzeń zewnętrzna |
Издательство | Историческая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788379645183 |
Gdy hologram przedstawiający popiersie Charbana zniknął, Geary zdał sobie sprawę, że nie ma jasnej odpowiedzi na pytania zadane przez emerytowanego generała.
– Oba wahadłowce wystartowały, kapitanie – zameldował wachtowy z operacyjnego. – Lecą obecnie w kierunku strefy zrzutu.
– Doskonale. – Desjani przyjrzała się wyświetlaczom, po czym pokręciła głową. – Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek każę swoim wahadłowcom podlecieć tak blisko strefy kwarantanny.
– A wyobrażałaś sobie, że dwoje twoich podwładnych wyląduje na Europie? – zapytał Geary.
– Raczej nie.
Na mostku pojawili się senator Sakai i Wiktoria Rione, oboje stanęli jednak na uboczu i stamtąd obserwowali wyświetlacze stanowiska obserwatora.
Geary przywołał do siebie emisariuszkę, ale odezwał się do niej, dopiero gdy weszła w zasięg ekranów otaczających jego fotel.
– Gdzie pozostała parka?
– Senator Suva i Costa? – zapytała Rione wyniosłym tonem. – Siedzą w swoich kabinach, separując się od nas i od tych działań.
– Separując?
– Tak, admirale. Jeśli coś pójdzie nie tak, a przy równie skomplikowanej operacji jest to bardzo prawdopodobne, będą mogły twierdzić, że nie brały w niej udziału, nie zostały w pełni wprowadzone ani informowane, a co za tym idzie, nie mogą ponosić odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie. – Rione uśmiechnęła się do niego. – Jeśli jednak wszystko pójdzie jak po maśle, nie omieszkają przypisać sobie tego sukcesu.
Geary przyglądał się przez chwilę wyświetlaczom, zanim odpowiedział:
– Zatem decyzja senatora Sakai o przyjściu na mostek świadczy o tym, że nie separuje się od naszych poczynań?
Potwierdziła skinieniem głowy.
– Powiedzmy, że je nadzoruje. Jego obecność na mostku, tuż obok pana, łączy go jednak nierozerwalnie z wynikiem, jakikolwiek on będzie.
– Powinienem mu za to podziękować – mruknął Geary. – Czy to znaczy, że mnie popiera?
– Tylko na tym odcinku – usadziła go Rione. – Sakai ocenia każde pana działanie z osobna.
– Trudno go za to winić. Szkoda, że wszyscy senatorowie nie są tacy jak on i ta, no, Unruh.
– Zaimponowała panu, nieprawdaż? Ma pan rację. Proszę jednak nie zapominać, że Unruh, Sakaiego i resztę członków Wielkiej Rady przekonano do budowy tajnej floty i przekazania jej dowództwa admirałowi Blochowi. Ich osobiste uprzedzenia i nadzieje doprowadziły do czegoś, co pana i moim zdaniem graniczy z szaleństwem.
– Czy coś takiego nie miało już miejsca? – zapytał Geary. – Zastanawiałem się nad tym i wyszło mi, że Wielka Rada zachowała się podobnie, a nawet identycznie, akceptując plan Blocha i pozwalając mu na zaatakowanie Systemu Centralnego.
Rione rozważyła tę kwestię.
– Tak – przyznała. – To decyzje zrodzone z czystej desperacji. A im więcej razy unikał pan porażek i odnosił zwycięstwa, tym bardziej rosło ich przerażenie. Za dużo mówię. Czy ta operacja niepokoi pana tak bardzo jak mnie?
– Pewnie bardziej – zapewnił ją.
– W takim razie pozwolę panu skupić się na nadzorowaniu jej. – Wycofała się pod gródź, do senatora Sakai, ale nadal czuł na plecach jej palący wzrok.
Geary przeszedł na tryb przekazu pozwalający mu na obserwację wydarzeń z kamer zamontowanych na pancerzu każdego komandosa. Poczuł się przy tym dziwnie, patrząc na przebieg działań z perspektywy tylko kilkudziesięciu podwładnych, ponieważ wcześniej miał do czynienia z operacjami, w których brały udział setki, a nawet tysiące żołnierzy. To przypomniało mu dawne dobre czasy, jeszcze sprzed wojny, gdy w manewrach mogła brać udział co najwyżej kompania piechoty przestrzennej i tylko kilka okrętów. Te wspomnienia zawładnęły nim na moment: ci wszyscy ludzie walczyli i ginęli, gdy on spał w kapsule ewakuacyjnej. Z najwyższym trudem zdołał oddalić od siebie te myśli – podobnie jak emocje, które ze sobą niosły – i skupić się nie na przeszłości, lecz na teraźniejszości.
W tym właśnie momencie wszystkie kamery pokazywały ciemne wnętrza przedziałów załogowych i siedzących naprzeciw siebie komandosów, ale to już za chwilę miało ulec zmianie.
– Komendorze Nkosi, proszę podejść bliżej stanowiska dowodzenia, aby mógł pan oglądać przebieg operacji na moich wyświetlaczach.
– Dziękuję, admirale. – Zaproszony rozejrzał się po mostku liniowca, potem przesunął dłonią po ostrych krawędziach fotela Geary’ego. Widząc to, John przypomniał sobie własne zaskoczenie na widok niedoróbek Nieulękłego, znaków, że okręt budowano w niezwykłym pośpiechu, spodziewając się, że i tak zostanie wkrótce zniszczony podczas walk. – Nigdy wcześniej nie byłem na okręcie zbudowanym z myślą o walce. Na prawdziwym okręcie wojennym. Teraz wiem, jak powinien wyglądać.
Geary już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, gdy na jego wyświetlaczu pojawiła się ikona alarmu.
– Zaczyna się.
Komandosi wstawali, formując długie kolumny przed rampami zrzutowymi. Odziani w ciężkie pancerze poruszali się przy tym bardzo wolno, z gracją słoni omijających gniazda wypełnione jajami.
– Jakich uszkodzeń mogliby dokonać, gdyby wpadli na ściany tego przedziału albo w nie przypadkiem uderzyli? – zainteresował się komandor.
– To zależy, gdzie i jak mocno by przywalili – odparła Desjani, wzruszając przy tym ramionami. – Zazwyczaj to nie problem. Wie pan, nasi komandosi przechodzą szkolenie baletowe, aby mogli się sprawnie poruszać przy braku grawitacji i nie rozwalać wszystkiego wokół.
– Tego nie wiedziałem.
Na oknach wyświetlacza Geary widział wszystkie dane, które pojawiały się na osłonach hełmów poszczególnych komandosów. Wskaźniki ciśnienia spadły gwałtownie, gdy załogi wahadłowców rozpoczęły proces dekompresji przedziałów osobowych. Gdy liczby sięgnęły zera, włazy stanęły otworem, odsłaniając krótkie pomosty, za którymi była już tylko czarna pustka przestrzeni kosmicznej. Europa znajdowała się pod maszynami, z tego kąta nachylenia nie było jej widać. Równie spektakularna tarcza Jowisza wisiała nad wahadłowcami, także całkowicie niewidoczna.
– Naprzód! – rozkazał sierżant Orvis.
Komandosi ruszyli wolnym krokiem na rampy i dopiero na ich końcu wybijali się mocniej, aby oddalić się od maszyn. Kolejni członkowie oddziału uderzeniowego skakali w odstępach dwóch sekund, dopóki wszyscy nie znaleźli się na krawędzi rzadkiej atmosfery Europy, opadając ku najbardziej przerażającemu miejscu w zamieszkanej przez ludzkość przestrzeni.
Część komandosów pokonywała kolejne kilometry, zerkając co rusz w dół i przerzucając się sprośnymi żartami, dopóki Orvis albo któryś z pozostałych oficerów nie kazał im zamknąć jadaczki. Na ich wyświetlaczach widać było fragment powierzchni i raptownie malejące liczby wskazujące pozostałą do niej odległość.
Obrazy w oknach wyświetlacza nagle zadrgały, gdy komandosi zaczęli włączać plecaki odrzutowe, na razie tylko na ułamek posiadanej mocy, aby kontrolować prędkość spadania. Teraz wszyscy ustawili się w pionie, stopami do powierzchni, a co za tym idzie, spoglądali na odległy horyzont księżyca.