Название | Ostatnie lata polskiego Wilna |
---|---|
Автор произведения | Tomasz Stańczyk |
Жанр | Документальная литература |
Серия | |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380795266 |
W tym lokalu zbierał się praktycznie cały okoliczny świat przestępczy, wieczorami odwiedzali go wyłącznie „swoi” i „sprawdzeni”. Planowano tam przestępcze akcje, dzielono się łupami, była to też giełda paserów. Tym razem jednak Lewinsohn i Wójcik zaproponowali założenie zorganizowanej grupy przestępczej, która zdominowałaby bandyckie życie miasta.
Projekt był rewolucyjny, dotychczas bowiem jeszcze nikt w Europie wschodniej nie wpadł na pomysł stworzenia syndykatu zbrodni. Nic zatem dziwnego, że obradowano przez dwie noce, a dopiero po tygodniu dyskusji pojawiły się konkretne pomysły organizacyjne.
Początki były jednak dość skromne, głównie z powodu braku doświadczenia w prowadzeniu przestępczości zorganizowanej. Dotychczas każda grupa czy pojedynczy złodzieje działali na własny rachunek i dlatego często dochodziło do konfliktów interesów. Poza tym poważnym problemem stała się kwestia karności wileńskich opryszków, których większość zadeklarowała wprawdzie podporządkowanie się Lewinsohnowi i Wójcikowi, jednak pojęcie dyscypliny było im całkiem obce. Z tego powodu Bruderferajn (Związek Braci) na początku skoncentrował się na szantażach i drobnych kradzieżach, wypracowując jednocześnie zasady wspólnego działania.
Rozwojowi grupy sprzyjał wybuch I wojny światowej, która przyczyniła się do eskalacji bandytyzmu, bo chociaż prawo wojenne zawsze zaostrza ustawodawstwo karne, ale często tworzy też bałagan kompetencyjny. Władze cywilne i wojskowe z reguły rywalizują ze sobą, a wśród ich przedstawicieli nie brakuje chętnych do szybkiego zarobku. Ludzie ci w zamian za profity finansowe gotowi są przymykać oczy na wiele spraw, a nawet na tolerowanie bandytyzmu. Ponadto gospodarka wojenna to rynek wiecznego niedoboru, co ułatwia prowadzenie nielegalnych interesów.
Mimo to największy skok zaplanowany wówczas przez Bruderferajn zakończył się fiaskiem, choć sytuacja wydawała się sprzyjać bandytom. Na początku września 1915 roku do Wilna zbliżały się wojska niemieckie, toteż Rosjanie zaplanowali jego ewakuację, a wraz z nimi w głąb Rosji planowało wyjechać wielu zamożnych obywateli miasta. Należał do nich wyjątkowo bogaty kupiec o nazwisku Polakow, który tuż przed wyjazdem otrzymał list o bardzo niepokojącej treści:
„Wobec tego, że zamierza Pan opuścić Wilno, żądamy od niego trzech tysięcy rubli w złocie. W przeciwnym razie grozi Panu śmierć. Pieniądze mają być przygotowane na jutro rano”3.
Podpisani pod listem „Bracia Ćmy” zażądali więc bardzo wysokiego haraczu, bo trzy tysiące rubli w złocie oznaczało 600 pięciorublówek próby 0,900 (tzw. świnek, bo za jedną można było kupić świnię) o łącznej wadze blisko trzech kilogramów. Wartość tego okupu odpowiadałaby w przybliżeniu 120 tysiącom dzisiejszych euro.
Polakow zignorował tę wiadomość, a już następnego dnia wieczorem przez otwarte okno ostrzelano jego mieszkanie. Nazajutrz rano dostał kolejny list, w którym poinformowano go, że dalszy brak zapłaty spowoduje, iż następne pociski pozbawią go życia. Po złoto miał się zgłosić zaufany człowiek przestępców.
Przerażony kupiec zgłosił się na policję, która zainstalowała swoich ludzi w jego mieszkaniu. I rzeczywiście wieczorem pojawił się tam jakiś osobnik, który został aresztowany, jednak pomimo groźby sądu doraźnego odmawiał zeznań. Tłumaczył tylko, że był posłańcem od nieznanych mu ludzi, którzy poprosili go o przysługę, obiecując za nią niewielkie wynagrodzenie. Do końca upierał się przy swojej wersji i nawet przed plutonem egzekucyjnym nie wydał nikogo. Szantażyści nie dostali więc pieniędzy, a skutek tego był taki, że w domu Polakowa wybuchła bomba, ciężko raniąc kupca i jego syna.
Tego rodzaju zachowania miały stać się charakterystyczne dla Bruderferajn. Bezwzględne wymuszanie haraczu, groźba zabójstwa w razie nieposłuszeństwa i lojalne milczenie schwytanych członków bandy. Stąd też brały się sukcesy grupy.
Okres okupacji niemieckiej zapoczątkował rozkwit tego gangu. Przestępcom sprzyjały także późniejsze wydarzenia polityczne – walki o Wilno pomiędzy Sowietami i Polakami, krótkie okresy litewskiej administracji. Gdy zatem ogłoszono powstanie Litwy Środkowej, bandyci byli już w mieście bardzo potężni.
„Kroniki policyjne – relacjonowała prasa – niemal codziennie notowały zuchwałe napady rabunkowe, włamania, kradzieże, szantaże, a w nielicznych tylko wypadkach udawało się policji natrafić na ślad złoczyńców. Dawało to jednak efekt znikomy, organizacja dalej pozostawała nieuchwytna. Każdy bowiem z jej członków, związany straszną przysięga i groźbą zemsty, dałby się raczej torturować, niż zdradził wspólników”4.
Niebawem grupa liczyła ponad tysiąc (!) członków specjalizujących się w niemal wszystkich dziedzinach przestępczej działalności. W tym gronie byli włamywacze i kieszonkowcy, szulerzy i paserzy, nie brakowało też fałszerzy czy specjalistów od handlu żywym towarem. Najważniejszą jednak cechą gangu była jego biurokratyczna formuła działania, która zapewniała bandytom sukcesy. Organizacja nie funkcjonowała wyłącznie dla szybkiego zysku, gdyż jej szefowie zaplanowali działalność na długie lata.
„Wielka liczba członków i różnorodność oraz mnogość operacji Bruderferajnu wymagały stałego aparatu administracyjnego. Toteż w domu Lewinsohna przy ulicy Zawalnej [Pylimo] urządzono kancelarię, gdzie były prowadzone kartoteki kupców i zamożniejszych mieszkańców Wilna, księgi obrachunkowe, czarne księgi przewinień, wykroczeń i zdrad poszczególnych członków oraz znajdowała się kasa ogniotrwała z funduszem organizacji”5.
Niemal wszyscy wileńscy kupcy i restauratorzy regularnie płacili haracz „za ochronę”, co w praktyce oznaczało koncesję od bandytów na prowadzenie działalności gospodarczej. Chętnych do oporu czy zawiadamiania policji brakowało, każdy przejaw sprzeciwu był bowiem natychmiast karany, a represje obejmowały całą rodzinę „buntownika”. Szeregowi bandyci opłacali składki na rzecz zarządu, oddawali też na rzecz grupy część swoich zysków. W zamian w przypadku aresztowania mieli zapewnioną ochronę prawną i opłacenie kaucji, a ich rodziny otrzymywały zapomogi finansowe na czas ich pobytu w więzieniu. Nikomu też do głowy nie przychodziło, by oszukiwać szefów Bruderferajn, gdyż takie próby były w okrutny sposób karane. Przy okazji gang zasilał czasami swoją kasę, urządzając… zabawy taneczne i przedstawienia teatralne. Oficjalnie odbywało się to pod egidą „Bractwa niesienia pomocy”, chociaż w Wilnie nikt nie miał wątpliwości, kto był faktycznym organizatorem tych imprez.
Na czele przestępczej organizacji stał pięcioosobowy zarząd, którego członkowie byli jednocześnie najwyższymi sędziami – „panami życia i śmierci” swoich podwładnych. Ich wyroki z reguły były surowe, nie istniała żadna ścieżka odwoławcza, a wykonanie orzeczeń następowało natychmiast. Jednak przez długi czas nikt nie zgłaszał żadnych pretensji, a jeżeli nawet czuł się wykorzystywany, to dyskretnie milczał.
Pojawił się jednak buntownik, który nie zamierzał respektować zasad obowiązujących w świecie przestępczym Wilna. Był nim niejaki Elka (Eliasz) Gurwicz, zwany Wysokim, który „zdecydowanie zaczął się wyłamywać spod rygoru organizacji”. Można nawet powiedzieć, że wręcz igrał z ogniem.
„Ignorując rozkazy zarządu – opisywano w prasie – łupił »opodatkowane« obiekty, drwił z organizacji, nie wpłacał