Название | Zew nicości |
---|---|
Автор произведения | Maxime Chattam |
Жанр | Триллеры |
Серия | Ludivine Vancker |
Издательство | Триллеры |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-945-1 |
– Bo Brach zamierzał ich wsypać?
– Być może. Coś wiedział, coś odkrył. W każdym razie sprawa była na tyle poważna, że podjęli ryzyko i go sprzątnęli.
Ludivine zastanawiała się chwilę, a na jej twarzy pojawił się grymas.
– No nie wiem. Dlaczego w takim razie nie zakopali ciała w jakimś lesie? Gdziekolwiek, bylebyśmy długo go nie znaleźli… Zgoda, żona zgłosiłaby zaginięcie, ale minęłoby cholernie dużo czasu, zanim służby porządkowe potraktowałyby sprawę poważnie, zważywszy na kartotekę kryminalną zaginionego! A tymczasem oni ściągnęli na siebie naszą uwagę. Nie sądzi pan, że z powodu skrzywienia zawodowego wszędzie widzi pan terroryzm?
– To możliwe. I właśnie po to mam panią. To pani musi mi powiedzieć, w co powinienem wierzyć.
W obliczu stawki w tej grze Ludivine poczuła nagle, jak przytłacza ją ciężar odpowiedzialności.
– Dobrze, na razie pracujmy po mojemu z tym, co mamy – zakończyła, skręcając w ulicę, przy której stał budynek OCRVP w Nanterre.
Centralne Biuro do Zwalczania Przemocy wobec Ludzi podlegało policji sądowej, lecz urzędowała w nim też grupa SALVAC, gdzie policjanci i wojskowi z żandarmerii wspólnie troszczyli się o sprawne funkcjonowanie systemu. Wewnątrz, na długich korytarzach i w rozlicznych gabinetach, panował zaskakujący spokój. Ludivine zapukała do uchylonych drzwi ciasnego pomieszczenia, z którego ze względu na działające komputery i drukarki bił zapach gorąca. Mężczyzna wyróżniający się na tle kolegów natychmiast podniósł się z miejsca. Włosy miał wypomadowane i starannie zaczesane do tyłu, skórę pokrywała opalenizna godna surfera, cokolwiek niestosowna w połowie listopada, nosił fiołkową koszulkę polo marki Lacoste i kardigan w kolorze królewskiego błękitu, emanowała od niego wierność wobec kultu młodości i wyglądu – a także woń perfumowanego kremu do pielęgnacji twarzy, którego zużywał chyba całe palety.
– Dobrze, że wpadłaś – przywitał Ludivine, ostentacyjnie żując gumę.
– Philippe Nicolas, nasz ulubiony koordynator. A to Marc Tallec, z którym obecnie współpracuję. Od kiedy zajmujesz się SALVAC-em?
Koordynator nachylił się i odparł konfidencjonalnym tonem:
– Jest tu w Biurze taka ślicznotka, to nic poważnego, ale pozwala mi się odprężyć. Więc często tutaj zaglądam… Kiedy zobaczyłem twoją prośbę o analizę, pozwoliłem sobie rzucić na nią okiem.
Ludivine uniosła brwi, rozbawiona, ale zamiast ciągnąć temat, wyjaśniła z myślą o Marcu Tallecu:
– Z uwagi na niezwykłość pewnych elementów naszego miejsca zbrodni od razu złożyłam wniosek o badanie systemem SALVAC. Mówiąc w uproszczeniu, chodzi o program gromadzący dokładne dane dotyczące wszystkich zabójstw, napaści seksualnych, przypadków tortur i aktów barbarzyństwa, otruć, uwięzień, zniknięć i tak dalej, łącznie z próbami popełnienia takich zbrodni. Wszystko zostaje zarejestrowane w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy jakiś śledczy gdziekolwiek na terytorium kraju zaczyna żywić wątpliwości i podejrzewać, że jego sprawa może być powiązana z innymi, wypełnia formularz SALVAC i prosi o zbadanie tej kwestii. Analitycy wprowadzają dane do programu, patrzą, co wyskoczy, po czym porównują informacje i przedstawiają wnioski.
– I rozpoczęła pani tę procedurę zaraz po znalezieniu zwłok? – zdumiał się Marc Tallec.
– Chwilę temu mówił pan o moim instynkcie. Podążam za nim od samego początku. W tej aferze kryje się coś dziwnego, cały zbiór drobnych osobliwości. Co znalazłeś, Philippe?
– Program wskazał dwie sprawy o uderzających punktach wspólnych, ale też znacznych różnicach. Może to lipa, ale jeśli nie, to… No cóż, ty mi powiedz.
Porwał z biurka dwie kolorowe teczki i otworzył je z roztargnieniem, bo niewątpliwie znał już na pamięć każdy detal.
– Na samym początku rozdźwięk – zaczął – bo profile ofiar w ogóle do siebie nie pasują. W obu wspomnianych przypadkach chodziło o kobiety. Co jeszcze bardziej zaskakujące, zostały zgwałcone.
– Na miejscu zbrodni znaleziono narkotyki? – spytał Marc.
– Nie, nic z tych rzeczy. Badania krwi ofiar też nie wykazały ich obecności.
– Więc czemu SALVAC wypluł te sprawy? – dociekała Ludivine.
– Ciała dziewczyn porzucono na torach kolejowych, a przedtem dokładnie wyczyszczono i zdezynfekowano.
Ludivine wzięła teczki z rąk koordynatora.
– To on – oznajmiła po pobieżnym przejrzeniu dokumentacji. – Nie ma cienia wątpliwości, to ten sam podejrzany. Tropimy seryjnego mordercę.
Deszcz bębnił o deski werandy, dodatkowo rozrzedzając skąpy blask ulicznych latarni z trudem przebijający się przez gęstą roślinność ogrodu. Ludivine czuła się odizolowana, oddalona od wszystkiego. Zapaliła kilka lamp w salonie, by odepchnąć noc, chodziła boso po chłodnym parkiecie. Po powrocie do domu przestrzegała kilku podstawowych rytuałów, tak żeby życie zawodowe nie pochłonęło całkiem kobiety, którą wszak w dalszym ciągu była. Dlatego też weszła na górę się przebrać, włożyła obszerne, miękkie spodnie od piżamy i wygodną bluzę, spięła włosy gumką, schowała broń do sejfu, a wreszcie wróciła na parter, by rozpalić w kominku.
Ogień trzaskał za jej plecami, a przygotowana wcześniej filiżanka herbaty niemal całkiem ostygła i już nie panowała, gdy Ludivine odsunęła się, by podziwiać swoje dzieło. Zdjęła z haczyka trójwymiarową panoramę Paryża autorstwa Fazzina i oparła ją o ścianę tak, że widoczny był tylko tył obrazu, a w jej miejsce taśmą klejącą przyczepiła kilka ogromnych arkuszy tektury. Tak powstałą olbrzymią tablicę podzieliła na trzy części.
Po jednej dla każdej z ofiar, od pierwszej do ostatniej.
Nazwisko, wiek, ogólny profil.
Przyczyna śmierci.
Podobieństwa i różnice między poszczególnymi zbrodniami.
Ludivine udało się dotrzeć do kierowników śledztwa z SRPJ – lokalnych oddziałów policji sądowej – zajmujących się dwoma pierwszymi zabójstwami i dowiedzieć się więcej na ich temat. Dwaj uprzejmi, chętni do współpracy gliniarze zawiedzeni faktem, że nie udało im się rozwiązać sprawy, zgodzili się nieoficjalnie podzielić z nią swoją wiedzą, a nawet przekazać jej akta, pod warunkiem że będzie na bieżąco informowała ich o postępach. Źle się czuła z tym, że żadnemu nie powiedziała o istnieniu tego drugiego, i przysięgła sobie, że naprawi to później, gdy dowie się więcej. Ale to ona dostrzegła związek.
Trzy przerwane życia. Zniszczone. Unicestwione raz na zawsze.
Ofiary zamordowano, następnie starannie wyczyszczono środkiem odkażającym, a wreszcie porzucono na torach kolejowych, na zakręcie. We wszystkich przypadkach zwłoki poćwiartował przejeżdżający pociąg.
Wystarczyłby już ten jeden aspekt sposobu działania sprawcy, aby Ludivine zaczęła podejrzewać, że mimo znaczących różnic zabójcą dwóch kobiet i Laurenta Bracha jest ta sama osoba, ale przyczyna śmierci ostatecznie ją o tym przekonała: we wszystkich przypadkach zgon nastąpił w wyniku uduszenia przez zadzierzgnięcie za pomocą trzech lub czterech cienkich wytrzymałych narzędzi zaciśniętych tak mocno, że wżarły się głęboko w ciało i morderca podczas rozcinania ich pozostawił na skórze ślady nożyczek. Prawie na pewno chodziło o plastikowe opaski zaciskowe z rodzaju tych