W cieniu zła. Alex North

Читать онлайн.
Название W cieniu zła
Автор произведения Alex North
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1500-4



Скачать книгу

zbrodni – ale musiała mieć pewność, że się nie pomyliła. Na skalistym podłożu wokół ciała znajdowało się jeszcze więcej krwi. Ślady układały się w okrąg. Ten wzór nie mógł powstać przypadkiem, ale dopiero kiedy podeszła bliżej, zrozumiała, co tak naprawdę ma przed oczami.

      Spojrzała w dół, żeby przyjrzeć się szczegółom.

      – O co tutaj chodzi? – dopytywał się Dyson.

      Teraz już zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Dyson podszedł bliżej. Spodziewała się, że znowu coś krzyknie albo zacznie się złościć, lecz, o dziwo, milczał, tak samo zdezorientowany jak ona.

      Starała się policzyć wszystkie plamy, ale ciągle się myliła. Było ich po prostu za dużo. Wprost zatrzęsienie.

      Setki krwawych dłoni starannie odciśniętych na kamieniu.

      Rozdział 2

      Hospicjum, w którym umierała moja matka, znajdowało się na terenie szpitala w Gritten.

      Było w tym coś przygnębiającego i podczas długiej jazdy samochodem zastanawiałem się, dlaczego nie poszli na całość i nie wybudowali taśmociągu, który połączyłby hospicjum bezpośrednio z cmentarzem. Okazało się jednak, że okolica jest całkiem przyjemna. Minąłem szpital i wjechałem na wąską drogę prowadzącą między klombami kwiatów i starannie przystrzyżonymi trawnikami, na których rosły jabłonie. Przejechałem przez niewielki mostek przerzucony nad szemrzącym strumieniem. Był upalny dzień. Otworzyłem okna. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy. Miałem wrażenie, że oprócz szumu wody płynącej po kamieniach słyszę też śmiech bawiących się dzieci.

      Spokojne miejsce na spędzenie ostatnich chwil życia.

      Po mniej więcej minucie dojechałem do piętrowego budynku, którego poczerniałe ściany porastał bujny bluszcz. Opony zachrzęściły na idealnie zaokrąg­lonych kamykach. Kiedy wyłączyłem silnik, usłyszałem tylko delikatny trel jakiegoś ptaka. Poza tym pano­wała cisza.

      Zapaliłem papierosa i przez chwilę siedziałem w aucie.

      Nawet teraz nie było za późno, żeby się wycofać i wrócić do domu.

      Dojazd tutaj zajął mi cztery godziny. Zbliżając się do Gritten, czułem coraz większe przygnębienie, ogarniał mnie lęk narastający z każdym pokonanym kilometrem.

      Chociaż niebo było bezchmurne i świeciło słońce, wydawało mi się, że tam, dokąd jadę, czeka na mnie burza z piorunami. Spodziewałem się, że już niedługo usłyszę grzmoty, a na horyzoncie pojawią się błyskawice. Wreszcie dotarłem do miasta i wjechałem między niskie zabudowania przemysłowe. Wśród zaniedbanych ulic z obskurnymi sklepami, zapuszczonych fabryk i parkingów, na których walały się śmieci i kawałki potłuczonego szkła, poczułem się tak źle, że z trudem powstrzymywałem się przed tym, żeby zawrócić.

      Teraz paliłem papierosa i trzęsły mi się ręce.

      Ostatni raz byłem w Gritten dwadzieścia pięć lat temu.

      Jakoś to będzie, pomyślałem, żeby dodać sobie otuchy.

      Zgasiłem papierosa, wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę hospicjum. Rozsunęły się szklane drzwi wejściowe i zobaczyłem czystą, minimalistycznie urządzoną recepcję z wypolerowaną czarno-białą podłogą. Podałem swoje imię i nazwisko, a potem czekałem, wdychając unoszący się w powietrzu zapach detergentów i jakiegoś środka odkażającego. Oprócz dochodzącego gdzieś z oddali brzęku sztućców w budynku było cicho jak w bibliotece. Miałem ochotę głośno zakaszleć, tylko po to, żeby zakłócić panujący tutaj spokój.

      – Pan Adams? Syn Daphne?

      Podniosłem wzrok. W moją stronę szła młoda kobieta. Była niska, miała około dwudziestu pięciu lat, jasnoniebieskie włosy i mnóstwo kolczyków w uszach. Po stroju zorientowałem się, że nie należy do personelu medycznego.

      – Owszem – powiedziałem. – A ty jesteś Sally?

      – Tak, zgadza się.

      Wymieniliśmy uścisk dłoni.

      – Mów mi po imieniu. Nazywam się Paul.

      – W porządku.

      Weszliśmy po schodach na piętro i ruszyliśmy przez labirynt cichych korytarzy, prowadząc niezobowiązującą rozmowę.

      – Jak minęła podróż?

      – Całkiem dobrze.

      – Kiedy ostatni raz byłeś w Gritten?

      Gdy usłyszała odpowiedź, zrobiła zaskoczoną minę.

      – O kurczę, to naprawdę szmat czasu. Masz tu jeszcze jakichś znajomych?

      Pomyślałem o Jenny i serce zabiło mi mocniej. Co by było, gdybym po tych wszystkich latach postanowił się z nią spotkać?

      – Nie wiem.

      – Chyba trudno utrzymać kontakt na odległość – powiedziała Sally.

      – Tak, masz rację.

      Chodziło o geografię, ale miałem wrażenie, że w tym przypadku dystans jest czymś względnym. Jazda samochodem zajęła mi cztery godziny, krótki spacer po hospicjum wydawał się trwać znacznie dłużej. Ćwierć wieku to naprawdę kawał czasu i powinienem poczuć na plecach ciężar historii, tymczasem to, co wydarzyło się w Gritten wiele lat temu, było we mnie żywe, jakby stało się wczoraj. Przeszedł mnie dreszcz i poczułem się nieswojo.

      Jakoś to będzie.

      – Cieszę się, że w końcu udało ci się przyjechać – stwierdziła Sally.

      – W lecie mam zawsze mniej pracy.

      – Jesteś profesorem, prawda?

      – O Boże, nie. Uczę na uniwersytecie, ale nie dorobiłem się profesury.

      – Prowadzisz zajęcia z kreatywnego pisania?

      – Tak, ale nie tylko.

      – Wiesz, że Daphne była z ciebie bardzo dumna? Ciągle powtarzała, że pewnego dnia zostaniesz wybitnym pisarzem.

      – Tylko że ja nie piszę – powiedziałem z wahaniem w głosie. – Naprawdę tak mówiła?

      – Pewnie!

      – Nie wiedziałem.

      O życiu matki miałem naprawdę niewielkie pojęcie. Dzwoniłem do niej średnio raz w miesiącu, ale nasze rozmowy były krótkie i raczej ogólnikowe. Ona pytała, co słychać, a ja wymyślałem na poczekaniu jakieś kłamstwa. Sam nie wykazywałem większego zainteresowania tym, co się u niej dzieje, więc nie musiała konfabulować, nigdy jednak nawet nie zasugerowała, że coś jest nie tak.

      Nagle trzy dni temu skontaktowała się ze mną Sally. Powiedziała, że pracuje w opiece społecznej. Nawet nie wiedziałem o istnieniu tej kobiety. Zajmowała się moją matką, która od wielu lat cierpiała na postępującą demencję. Co więcej, pół roku wcześniej zdiagnozowano u niej nieuleczalny nowotwór, a w ciągu ostatnich kilku tygodni zrobiła się tak słaba, że nie była w stanie wchodzić po schodach i prawie cały czas przebywała na parterze swojego domu. Nie chciała się jednak nigdzie przeprowadzać. Wreszcie pewnego wieczoru Sally znalazła ją nieprzytomną na podłodze przy schodach.

      Matka zamierzała wejść na półpiętro, bo miała już dość tkwienia w jednym miejscu albo po prostu straciła orientację, lecz niestety ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Uderzyła się w głowę i odniosła dość poważne obrażenia. Nie były śmiertelne, jednak znacznie pogorszyły jej stan ogólny i sprawiły, że choroby zaatakowały