Amelia i Kuba. Złota karta. Rafał Kosik

Читать онлайн.
Название Amelia i Kuba. Złota karta
Автор произведения Rafał Kosik
Жанр Учебная литература
Серия
Издательство Учебная литература
Год выпуска 0
isbn 9788366178311



Скачать книгу

się w praniu.

      Mścisław zachował kamienny wyraz twarzy. Jego pomocnik zerknął na niego i zrobił identyczną minę.

      Tata, nieco zbity z tropu, wyprostował się i przygładził rękawy. To oczywiście nie sprawiło, że skórzana kurtka stała się bardziej elegancka.

      Mścisław zmrużył oczy i ściągnął usta w wąską kreskę. Nic więcej nie powiedział.

      Mi schowała misia za plecy. Na wypadek, gdyby jego również należało zostawić w szatni.

      Wycofali się powoli kawałek dalej. Szatniarze odprowadzili ich poważnymi spojrzeniami.

      Tata znów otarł pot z czoła i zsunął nieco kurtkę z pleców.

      — Zobaczcie, mają takie same bilety — szepnęła Amelia.

      Goście obok rzeczywiście trzymali bilety z napisem „Niespodzianka”.

      — Czyli jesteśmy w domu — stwierdził z ulgą tata. — Pójdę poszukać czegoś zimnego do picia.

      — Czy to nie jest ten aktor? — zapytała Amelia, nachylając się do Kuby. — Tam w rogu.

      Dzieci spojrzały we wskazanym kierunku.

      — Skądś go kojarzę — przyznał Kuba. — Ale nie wiem skąd.

      — Aktor? — nagle zainteresował się Albert. Wyjął z torby zeszyt do autografów i z kliknięciem włączył długopis.

      Podszedł do aktora.

      Amelia cofnęła się za filar, aż poczuła pod butem coś miękkiego. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała w dół. Miękkim czymś był elegancki but. Podniosła wzrok i prawie usiadła z wrażenia.

      — To… pan? — wydusiła z siebie. — Przepraszam.

      To był bardzo sławny piosenkarz. Tak sławny, że Amelii aż odebrało mowę. Cofnęła się dwa kroki i znów nadepnęła na coś miękkiego.

      — Oj, przepraszam… — Odwróciła się i znów zaniemówiła. — To pani…

      Bardzo znana prezenterka telewizyjna uśmiechnęła się do niej.

      — Sami celebryci… — jęknęła onieśmielona Amelia.

      — Co tam celebryci, tu jest żarełko! — wykrzyknęła Mi.

      Amelia wykorzystała okazję by umknąć. Tym razem już udało jej się na nikogo nie nadepnąć.

      Za filarem, na przykrytym obrusem stole stały przekąski.

      — Chyba darmowe. — Kuba wziął pierwszy z brzegu malutki talerzyk i włożył do ust mikrokanapeczkę. — Yhy, smakują jak darmowe.

      Nie wypadało się napychać, więc tak od niechcenia brali talerzyk, od niechcenia zjadali to, co na nim leżało, odstawiali i od niechcenia sięgali po następny.

      Albert w tym czasie podchodził do kolejnych osób i pytał, czy są piosenkarzami, aktorami, czy może pisarzami. Jeżeli odpowiedź go zadowalała, rozlegało się kliknięcie długopisu i Albert podtykał komuś zeszyt.

      Klikanie Albertowego długopisu dobiegało z różnych stron. Sławni ludzie chętnie dawali mu autografy.

      — Przepraszam bardzo. — Albert podszedł do kobiety w kremowej sukni, obwieszonej biżuterią wartą zapewne tyle, co mały samochód. — Moim hobby jest zbieranie autografów. Czy pani jest kimś sławnym?

      — Można tak powiedzieć. — Kobieta uśmiechnęła się. — Jestem primadonną. Śpiewam w operze.

      Wyciągnęła rękę po notes.

      — A nie, to dziękuję. — Albert zatrzasnął notes i wyłączył długopis. Klik! — Dwie śpiewaczki już mam, więcej nie potrzebuję.

      Zdziwiona primadonna zamarła z wyciągniętą ręką, ale Albert nie zwrócił na to uwagi, szedł już bowiem do następnej osoby.

      — Delikatny jak ciężarówka po awarii hamulców — mruknął Kuba.

      — On od dwóch tygodni pisze aplikację do zbierania autografów — wyjaśniła Amelia. — Znasz Alberta, jest precyzyjny i dokładny. Ma zebrać autografy od dwóch śpiewaczek. Ani mniej, ani więcej.

      — Wpuścić go między kulturalnych ludzi… — dodała Mi, wpychając do ust trzy mikrokanapeczki na raz. Niechcący wypluła przy tym krewetkę. Wyglądała jak chomik, który zbiera zapasy na niehandlową niedzielę.

      Amelia rozglądała się ciekawie i jako jedyna podziwiała pięknie odrestaurowane wnętrze.

      Albert wrócił, lecz z jego miny trudno było cokolwiek wyczytać.

      — Udało się? — zapytała Mi.

      — W pięć minut wyrobiłem normę na miesiąc. — Albert kliknął długopisem i przewertował zeszyt. — Brakuje mi tylko dwóch reżyserów.

      — O rany… — Amelia wytrzeszczyła oczy na kogoś, kto właśnie wszedł do pałacu, po czym szybko spuściła wzrok. — Weź autograf od tamtego.

      — To reżyser? — zapytał Albert.

      — Aktor — szepnęła konspiracyjnie.

      — Już mam trzy autografy aktorów.

      — Ale to jest Robert Więckiewicz…! Taki bardzo, bardzo sławny aktor.

      — Musi zaczekać do przyszłego miesiąca. — Albert schował notes. — Moja aplikacja ma jasno określone zasady.

      — Możesz sama wziąć autograf — podsunął Kuba.

      Amelia tylko pokręciła głową. Na samą myśl, że miałaby podejść do Roberta Więckiewicza, robiło jej się słabo.

      Kuba już miał to zrobić za nią, ale drzwi po prawej stronie właśnie się otworzyły. Wszyscy ruszyli w tym kierunku.

      Tata odnalazł dzieci i razem zeszli szklanymi schodami, a potem ruszyli dalej korytarzem. Podziemia okazały się o wiele większe niż sam budynek i na szczęście chłodniejsze.

      Dotarli do sporego pomieszczenia, które z całą pewnością było salą koncertową. Niedużą, taką na kilkadziesiąt osób. Z ceglanych ścian gdzieniegdzie wystawały wmurowane kamienie. Na scenie zamiast głośników i mikrofonów ustawiono krzesła i stojaki na nuty. I wielki czarny fortepian.

      — Gdzie jest perkusja…? — szepnęła przerażona Mi. — Co to za koncert metalowy bez perkusji!

      — Wystarczy połączyć fakty — odezwał się Albert. — Fakt numer jeden: jesteśmy w Muzeum Fryderyka Chopina. Fakt numer dwa: Fryderyk Chopin był kompozytorem muzyki poważnej. Fakt numer trzy: wszyscy są ubrani jak na koncert muzyki poważnej.

      — Fakt numer cztery — dodała ponuro Mi — nie lubię muzyki poważnej.

      — Muzyka poważna jest prawie tak dobra, jak muzyka elektroniczna.

      — To jest to specyficzne poczucie humoru twojego szefa? — zapytał Kuba. — Chyba mu czymś podpadłeś.

      — On lubi Chopina — powiedział bez przekonania tata — i pewnie myśli, że wszyscy lubią.

      —