Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

leżał przez chwilę, próbując złapać oddech i ocenić sytuację. Jeszcze żyję. Wyczołgał się spod płótna i potoczył wzrokiem po ogromnej przestrzeni sali, szukając miejsca, w którym mógłby się ukryć.

      Nagle zmroził go dochodzący z bliska głos.

      – Nie ruszaj się.

      Kustosz zamarł w miejscu na czworakach i powoli odwrócił głowę.

      Zaledwie parę metrów dalej, za prętami kraty majaczyła potężna sylwetka napastnika. Był szeroki w barach i wysoki, skórę miał jasną jak duch i rzednące białe włosy. Różowe tęczówki oczu naznaczone były pośrodku czerwienią. Albinos wyciągnął z kieszeni marynarki pistolet i wymierzył przez kraty wprost w kustosza.

      – Nie powinieneś był uciekać. – Miał trudny do rozpoznania akcent. – Teraz mów, gdzie to jest.

      – Już mówiłem – wymamrotał Saunière, klęcząc bezbronny na podłodze Wielkiej Galerii. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz!

      – Łżesz. – Mężczyzna patrzył na niego nieruchomo, tylko jego niesamowite oczy rzucały groźne błyski. – Ty i twój zakon jesteście w posiadaniu czegoś, co nie należy do was.

      Kustosz poczuł przypływ adrenaliny. Skąd on może to wiedzieć?

      – Dzisiaj prawowici strażnicy przejmą nad tym pieczę. Powiedz, gdzie to jest ukryte, a ocalisz życie. – Mężczyzna wycelował broń w głowę kustosza. – Czy jest to tajemnica, za którą jesteś gotów umrzeć?

      Saunière’owi zabrakło powietrza.

      Mężczyzna przechylił głowę, patrząc przez muszkę pistoletu.

      Saunière uniósł ręce w geście obrony.

      – Czekaj – powiedział powoli. – Powiem ci to, co chcesz wiedzieć. – Kilka następnych słów wymówił bardzo starannie. Ćwiczył to kłamstwo tyle razy, zawsze modląc się, żeby nie musiał go nigdy wypowiedzieć.

      Kiedy skończył, jego dręczyciel uśmiechnął się chytrze.

      – Tak. To samo powiedzieli mi pozostali.

      Saunière skulił się. Pozostali?

      – Ich też znalazłem – pochwalił się olbrzym. – Całą trójkę. Potwierdzili to, co mi właśnie powiedziałeś.

      To niemożliwe! Prawdziwa tożsamość kustosza, jak i tożsamość jego trzech seneszalów, była tajemnicą niemal tak świętą jak odwieczny sekret, którego strzegli. Saunière zdał sobie teraz sprawę z tego, że jego seneszale, trzymając się ustalonej procedury, wypowiedzieli przed śmiercią to samo kłamstwo. To była część uzgodnionego protokołu.

      Napastnik znów wymierzył w niego broń.

      – Kiedy ciebie już nie będzie, ja zostanę jedynym człowiekiem na świecie, który zna prawdę.

      Prawda. W jednej chwili do kustosza dotarła groza sytuacji. Jeżeli umrę, prawda odejdzie wraz ze mną na zawsze. Instynktownie próbował podnieść się i uciec.

      Rozległ się huk wystrzału i kustosz poczuł rozchodzące się po ciele fale gorąca, kiedy kula utkwiła w jego brzuchu. Upadł na twarz… Walczył z bólem. Powoli przetoczył się na plecy i spojrzał przez kraty na człowieka, który na niego napadł.

      Mierzył teraz w jego głowę.

      Saunière zamknął oczy, jego myśli wirowały, w sercu mieszał się strach i żal.

      Tępe uderzenie iglicy pistoletu przetoczyło się echem przez korytarz.

      Kustosz otworzył oczy.

      Mężczyzna spojrzał na broń niemal z rozbawieniem. Sięgnął po kolejny nabój, lecz po chwili namysłu uśmiechnął się spokojnie, patrząc na brzuch Saunière’a.

      – Nie mam tu już nic do roboty.

      Kustosz skierował wzrok w dół i w białej lnianej koszuli zobaczył otwór po kuli. Otaczał go niewielki krąg krwi kilka centymetrów poniżej mostka. Mój żołądek. Okrutnym zrządzeniem losu kula ominęła serce. Jako weteran la guerre d’Algérie kustosz widział już cierpienie ludzi, którzy umierają powoli. Będzie to trwało jakieś piętnaście minut. Kwasy żołądkowe przedostaną się do klatki piersiowej, powoli zżerając ciało od środka.

      – Ból jest dobry, monsieur – powiedział mężczyzna.

      I oddalił się.

      Jacques Saunière, teraz sam w wielkiej sali, raz jeszcze obrócił głowę w kierunku kraty, która nie podniesie się jeszcze co najmniej przez dwadzieścia minut. Znalazł się w pułapce. Zanim ktoś do niego dotrze, będzie martwy. Mimo to strach, który opanował go teraz, był silniejszy niż strach przed śmiercią.

      Muszę przekazać tajemnicę.

      Podniósł się z trudem, mając w oczach postacie trzech zamordowanych braci. Myślał o pokoleniach, które były przed nimi… O misji, którą im powierzono.

      Nieprzerwany łańcuch wiedzy.

      I nagle, mimo wszystkich środków ostrożności… Mimo zabezpieczeń… Jacques Saunière został jedynym łącznikiem, samotnym strażnikiem jednej z największych tajemnic w historii ludzkości.

      Drżąc, zdołał stanąć na nogach.

      Muszę znaleźć jakiś sposób…

      Był uwięziony we wnętrzu Wielkiej Galerii i wiedział, że na całym świecie jest tylko jedna, jedyna osoba, której może przekazać pochodnię wiedzy. Spojrzał w górę i powiódł wzrokiem po ścianach swojego wspaniale wyposażonego więzienia. Kolekcja najsłynniejszych obrazów świata – postacie na obrazach uśmiechały się do niego jak starzy przyjaciele.

      Zaciskając z bólu powieki, zebrał wszystkie siły i myśli. Miał przed sobą dramatyczne zadanie, któremu musi poświęcić każdą pozostałą sekundę życia.

      Rozdział 1

      Robert Langdon budził się powoli.

      W ciemności dzwonił telefon – dźwięk dzwonka był przytłumiony i obcy. Pomacał ręką w ciemności, szukając lampy przy łóżku, i nacisnął włącznik. Mrużąc oczy, rozejrzał się i stwierdził, że jest w wypełnionej miękkimi pluszami renesansowej sypialni umeblowanej fotelami i kanapami w stylu Ludwika XVI, ściany zdobią ręcznie malowane freski, a pośrodku stoi gigantyczne mahoniowe łoże z czterema filarami.

      Gdzie ja jestem?

      Na żakardowym szlafroku zwisającym z filara łóżka były wyhaftowane słowa: HOTEL RITZ PARIS.

      Powoli mgła zaczęła opadać.

      Langdon odebrał telefon.

      – Halo?

      – Monsieur Langdon? – odezwał się głos w słuchawce. – Mam nadzieję, że pana nie obudziłem.

      Skołowany Langdon spojrzał na budzik stojący przy łóżku. Wpół do pierwszej w nocy. Spał od godziny, ale czuł się tak, jakby przez rok leżał w trumnie.

      – Tu recepcja, monsieur. Przepraszam, że o tej porze zawracam panu głowę, ale ma pan gościa. Twierdzi stanowczo, że sprawa jest bardzo pilna.

      Langdonowi kręciło się w głowie i wciąż nie mógł się dobudzić. Jakiego gościa? Skupił wzrok na pogniecionym druku leżącym na nocnym stoliku.

      AMERYKAŃSKI UNIWERSYTET W PARYŻU

      ma zaszczyt zaprosić Państwa na

      SPOTKANIE Z ROBERTEM LANGDONEM

      PROFESOREM SYMBOLIKI RELIGIJNEJ

      Z UNIWERSYTETU HARVARDA

      Langdon